poniedziałek, 15 lutego 2016

Recenzja: Deadpool

Nadszedł ten czas. Ten, kiedy wracam od pisania, ale nie o to chodzi. Nadszedł czas, kiedy zdecydowałem się napisać recenzję Deadpool'a. Tak, wiem że prawie 2 miesiące temu wyszedł nowy Star Wars, ale do recenzji tego filmu wstrzymam się prawdopodobnie do czasu, kiedy zobaczę go po raz drugi na Bluray. Tymczasem: Deadpool


Widzicie, siedzę ostatnio w internetach zdecydowanie dłużej niż powinienem. Plus jest tego taki, że jestem w miarę na bieżąco z rzeczami, które dla większości są bez znaczenia, czytaj: premiery filmów, gier, a także ich recenzje i opinie mniej lub bardziej znających się na temacie ludzi. Z tym ostatnim czasami jest ciężko, bo opinie losowych ludzi w internecie czasami są przejawem mniejszej bądź większej niewiedzy i stosują w praktyce regułę "nie znam się, ale się wypowiem". No ale cóż, wolność słowa. Do czego zmierzam: otóż premiera Deadpoola była dla wielu, w szczególności fanów komiksów, w tym również tych trzech fanów, których stać na ich kupowanie w naszym cudownym kraju. Hype na ten film, im bliżej premiery stawał się wręcz tak duży, jak na ósmy epizod Gwiezdnych Wojen. A jak wiadomo, jeżeli na coś jest duży hype, szansa że jakość tego czegoś będzie do niego wprost proporcjonalna. I tak było w tym przypadku.


Deadpool mnie rozczarował. Nie to, żebym sam przejawiał tym filmem jakieś ogromne zainteresowanie, bo jedyne co wiem o tej postaci to a) jej wizerunek został kompletnie źle zrealizowany w którymś filmie o X-Menach b) są z nim jakieś komiksy c) jest z nim jakaś niby śmieszna gra. A więc jak widzicie, szedłem na seans bo liczyłem na dobry film ogólnie, a nie dobry film o mojej ulubionej postaci. Niestety, nie jest to dobry film. Gorzej, jest to film tak oklepany, że już dawno nie doświadczyłem w kinie niczego podobnego. Teraz przejdę do lekkiego zarysu fabuły, ale nie obawiajcie się, niczego w tym filmie nie można zaspojlerować.
A więc tak: film otwiera scena walki, którą W 90% PROCENTACH można zobaczyć na trailerach filmu. Serio. Jeżeli widzieliście ze trzy trailery, widzieliście tak naprawdę cały film. Potem mamy nędzne i oklepane origin story, czyli co tak właściwie stało się, że "narodził się" Deadpool. Potem nadchodzi motyw zemsty głównego bohatera, któremu główny zły porwał dziewczynę. Aha, co do głównego złego. Jest to chyba najbardziej oklepany główny zły jakiego możemy doświadczyć w filmach. Prawie-niezniszczalny maczo z kwadratową szczęką, oczywiście ma supermoce (jest superzwinny czy coś), no i nie lubi głównego bohatera, Aha, no i ma brytyjski akcent. Wow, cóż za różnorodność !


Mniej więcej w środku filmu zostają nam przedstawione dwie postaci z serii X-Men, czyli Colossus i Negasonic Teenage Warhead (nie pytajcie). I o ile ta druga postać jest ciekawa, ma fajną moc i chciałbym się dowiedzieć o niej więcej, o tyle Colossus to jakaś pomyłka. Czytałem kiedyś komiksy o X-Menach, i o ile pamiętam był on kompletnym bad-assem, niemalże bez uczuć i niszczył wszystko i wszystkich (złych oczywiście) bez skrupułów. A tutaj jest... wrażliwym typkiem ze śmiesznym rosyjskim akcentem. Żenada.
Oczywiście na końcu filmu mamy Finałową Walkę z Głównym Złym, ckliwe ponowne połączenie się Deadpoola z jego dziewczyną i... koniec. Aha, film jest także przeplatany licznymi żartami o dupie, i innych mniej cenzuralnych rzeczach, z których śmiałem się może jak miałem jakieś 12 lat, a teraz śmiech dorosłych ludzi na sali wywołał we mnie moment niezręczności. Szczerze ? Więcej uśmiałem się na The Force Awakens. Jest też głośno zapowiadane "łamanie czwartej ściany", ale takie momenty w filmie są może ze dwa, góra trzy razy. Jeżeli tak ma wyglądać wyczekiwana przez wszystkich superprodukcja o postaci z komiksu, to ja w tym roku MARVEL'owi podziękuję i każę się przesunąć dla premier DC Comics.

Ale żeby nie było, film nie jest zły. Efekty specjalne i gra aktorska (z małymi wyjątkami) są na przyzwoitym poziomie, za to cała fabuła... niby jest, ale ile razy możemy oglądać ten sam schemat ?
Teraz modne jest dawanie ocen filmom, a więc moją oceną dla tego filmu będzie maksymalnie 5/10.
Mam nadzieję, że twórcy obudzą się w drugiej części (która jest już zapowiedziana), i w końcu zrobią porządny film o niezaprzeczalnie ciekawej i barwnej postaci. Tymczasem czekam na Batman vs. Superman i Suicide Squad. I mam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę. Dzięki za poświęcony czas i do następnego :)

piątek, 6 listopada 2015

Recenzja: "Spectre"

No, uczciwie muszę przyznać, że trochę mnie tu nie było :) Ale spokojnie, bez paniki, oto jestem i mam ze sobą najnowszą recenzję ostatniego filmu o Agencie 007, oczywiście mowa tu o Spectre, ale zanim przejdę do meritum, krótki wstęp.
Istnieje dosyć spora szansa na to, że widzisz tego bloga po raz pierwszy, gorąco więc zachęcam do poczytania sobie przy wieczornej herbatce innych blogów, które napisałem gdzieś tam, w niedalekiej przeszłości. Jeżeli Ci się spodoba, zachęcam do podzielenia się moimi tekstami z innymi :) Zapraszam i baw się dobrze !


Nowy epizod o przygodach Jamesa Bonda wbił się do kin z (nieukrywanym z resztą) impetem. A jak wylądował ? W skrócie: nie było to awaryjne lądowanie na rzece Hudson, ale niestety nie obyło się bez małych i większych turbulencji. Nie mogę zaprzeczyć temu, że do kina szedłem nie widząc o filmie nic, nie czytałem żadnych recenzji, otarłem się jedynie o notkę na temat spojlerów zawartych w informacjach o filmie na Wikipedii, ale pomimo pokusy nie googlowałem "Spectre". Jednakże moje nastawienie było ukierunkowane poprzez efektowne trailery, które zapowiadały ciekawą fabułę, z podróżą dookoła świata w gratisie. Szkoda tylko, że ta podróż dookoła świata odbyła się w zdezelowanym rosyjskim samolocie, z ledwo działającą prawą turbiną... Ale dosyć odniesień do samolotów. Jak więc jest z tą fabułą ? Od razu mówię, nie uświadczysz tutaj spojlerów. Z resztą tak naprawdę nie ma czego spojlerować. Niestety. Bo w filmie niewiele się dzieje. Pomijając efektowne strzelaniny, wybuchy, cięte żarciki Jamesa (o których za chwilę), to w moim odczuciu fabuła nie ma w sobie nic, czego nie miałyby inne "Bondy", a nawet jeżeli chodzi o główną intrygę, która na pozór wydawać by się mogła bardzo ciekawa, jest co najwyżej dobrze opowiedziana, a klimatem do Casino Royale nie ma nawet startu. Ach, no i wspomniane wcześniej żarciki 007... Jeżeli miałbym pochwalić ten film za dwie rzeczy, drugą z nich byłby Daniel Craig, który odgrywa swoją rolę, po raz czwarty z resztą, bez zastrzeżeń. Szkoda, że prawdopodobnie po raz ostatni. Co byłoby pierwszą i w moim odczuciu jedną rzeczą, dzięki której ten film jest wyjątkowy i w pewien sposób mnie urzekł ? Są to genialne zdjęcia i lokacje w nich zawarte. Tak jak wspomniałem wcześniej, Agent Jej Królewskiej Mości podróżuje w Spectre właściwie dookoła świata, odwiedzając Meksyk, Austrię, Rzym, Tanger, Marokańskie pustynie oraz oczywiście Londyn. Wszystkie te miejsca zostały sfilmowane w bardzo klimatyczny i barwny sposób, na brak akcji na żadnej z nich także nie można narzekać. Do tego dochodzi świetnie dobrana do wydarzeń na ekranie muzyka, z resztą, główny motyw zaśpiewany przez Sama Smitha to klasa sam w sobie.

Ale do rzeczy, o co chodzi w Spectre ? W skrócie: Po wydarzeniach z poprzednich trzech części, całe MI6 czeka duże zmiany, zarówno jeżeli chodzi o zarząd, jak i o siedzibę, bo przecież jak wiadomo ta została niemalże zrównana z ziemią. Jeżeli chodzi o zarząd, poznajemy nową twarz, czyli Maxa, określanego jednak przez większość filmu jako "C". Pierwszym krokiem ku zmianom jest ogólna, nieprzerwana kontrola nad wszystkimi członkami rządowej organizacji oraz likwidacja stanowiska agentów "00". Bond zostaje odsunięty od wykonywanej służby, zaczyna jednak działać na własną rękę, dowiadując się coraz więcej informacji na temat tytułowej tajemniczej organizacji, która z resztą wspominana była zarówno w Casino Royale, Quantum of Solace jak i Skyfall. I to w zasadzie wszystko co powinieneś wiedzieć, żeby zrozumieć fabułę Spectre, jednakże wskazanym jest zaznajomienie się z trzema poprzednimi częściami, które ogląda się z resztą bardzo przyjemnie, zwłaszcza Casino Royale, które jest w moim osobistym rankingu jednym z najlepszych epizodów o przygodach agenta 007. Polecam.


No dobra, ale skąd wniosek, że w filmie nic się nie dzieje, skoro są zmiany scenografii i akcji też jest dużo ? Film jest do granic możliwości monotonny i usiany kliszami. Nie da się ukryć tego, że główna linia fabularna jest tylko zlepkiem oderwanych kawałków z poprzednich filmów o Bondzie, z tą delikatną różnicą, że "główny zły" jest Szefem Wszystkich Szefów. Gra go Christoph Waltz i z całym szacunkiem do tego Pana i jego poprzednich ról, w tej wypadł co najwyżej średnio. Po prostu nie pasuje mi postać, której każde wypowiedziane zdanie brzmi jak słowa, które można wygrawerować na tablicy pamiątkowej, ewentualnie nagrobku. Trochę przesadzam, ale postać Oberhausera jest do granic przerysowana i stanowi wręcz definicję "tego złego", co niekoniecznie jest ciekawym zabiegiem.
Tak więc porównując Spectre do poprzednich epizodów, można pokusić się o stwierdzenie, że jest monotonnie. Ale czyż nie o to właśnie chodzi we wszystkich filmach opartych o prozę Iana Fleminga ?
Ale żeby nie było: nie krytykuję tego filmu dlatego, że jest zły, a dlatego, że jest "tylko" dobry. Nie znajdziemy tutaj wyszukanej, skomplikowanej i wielowątkowej intrygi rodem z książek Toma Clancy'ego. Film ten ma nam dostarczyć zabawy bez wysilania szarych komórek i robi to w świetny sposób, zawiedziesz się delikatnie tylko wtedy, jeżeli oczekiwałeś od Spectre czegoś więcej, tak jak ja.


To tyle, jeżeli chodzi o Spectre, jeśli podobała Ci się recenzja, byłbym wdzięczny o udostępnienie. Do kina wchodzi niedługo siódmy epizod Gwiezdnych Wojen, więc jeżeli szukasz recenzji z pierwszej ręki, wiesz gdzie je znajdziesz ;) Dzięki za poświęcony czas, do następnego !

sobota, 1 sierpnia 2015

"Adwokat Diabła" | "Straszne filmy", czyli kiedyś było lepiej... |

Witaj, Szanowny czytelniku ! Zostałem natchniony. Matko, ale to tandetnie brzmi, ale tak w rzeczy samej się stało. Zostałem natchniony filmem, z resztą polecanym przez moją Szanowną Przyjaciółkę, z resztą dzięki której nie pierwszy raz obejrzałem film, gdzie kolejny raz przesiedziałem przez ekranem ponad dwie godziny i ani przez moment nie doznałem uczucia nudy, a wierzcie mi, oglądając współczesne filmy zdarza mi się to niestety często. Czasami oglądając film, oglądam go 3 godziny, bo w międzyczasie 5 razy sprawdzę fejsa, coś fajnego pojawi się na YouTube itd. :P

Ale do rzeczy. Bo widzisz, gatunek horroru w dzisiejszych czasach, jak już być może kiedyś pisałem, został zdegradowany do prymitywnego, półtoragodzinnego rozlewu krwi, najczęściej amerykańskiej młodzieży, która wybrała się na wycieczkę. Clichée, którego mam już dosyć, dlatego sięgnąłem wstecz, gdzie filmy miały polot, dzisiaj bardzo rzadko osiągalny.

"Adwokat Diabła", bo tak zowie się film, o którym chcę dzisiaj opowiedzieć, porusza, zmusza do myślenia, a jednocześnie jest w dosyć przystępnej formie zobrazowany. Nie będę tutaj opisywał całej fabuły, bo taką klasykę kina obejrzeć powinien każdy, kto oglądał coś ponad "Paranormal Activity", czy tak bardzo reklamowanym i krytykowanym przez chyba wszystkie portale tematyczne "Taśmy Watykanu". Opiszę jednak z jak najmniejszą ilością szczegółów ogólny zarys fabularny, ponieważ to co napiszę potem brzmiało by jak coś wyrwane z kontekstu, gdybym tego nie zrobił. A więc poznajemy młodego, prężnego adwokata Kevina Lomaxa (w tej roli Keanu Reeves), który w swojej dotychczasowej karierze ani razu nie zaznał porażki, a przynajmniej nie zawodowej. W trakcie świętowania swojego kolejnego zwycięstwa przed Trybunałem Sprawiedliwości dostaje on propozycję pracy w znanej i szanowanej firmie prawniczej w Nowym Jorku. Jego pracodawcą jest John Milton (Al Pacino), i nie zdradzę tutaj wiele, gdy powiem że jest on... tak, zgadłeś, diabłem. Wystarczyło spojrzeć na tytuł... ;)

Fabuła, jakkolwiek świetnie skonstruowany jest jej przebieg, nie jest jednak celem dzisiejszego tekstu. Wiem, że może brzmieć to jak mocno utarte powiedzonko, ale takich filmów już się dzisiaj nie robi. Nie mam pojęcia jak w 1997 roku promowany był ten film, czy jego sukces był z góry przepowiedziany (zważając na Al'a Pacino w obsadzie, pewnie był...), ale jestem pewny, że dzisiaj, nie ważne ile by włożyć pieniędzy w produkcję, jakiego reżysera wybrać, ani jakim aktorom zaoferować angaż, nie powstanie horror/thriller tak dobry, jak "Adwokat Diabła". Być może to geniusz reżysera wpłynął na to, że ten film ogląda się tak przyjemnie, być może to połączenie Pacino + Keanu tak wpływa na to co oglądamy, a być może to czasy w których był kręcony. Czasy, w których słowo ORYGINALNOŚĆ coś znaczyła. Bo nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem film grozy, bez elementu a) egzorcyzmów b) nawiedzonej nieruchomości c) maniakalnego mordercy d) wszystkiego powyżej razem. No ale dobra, w "Adwokacie..." jest motyw Diabła, wielka mi oryginalność, powiecie. No więc owszem, zgadza się, kilka filmów z Diabłem nakręconych w latach, powiedzmy 2005-2015 by się znalazło. Ale czy spośród nich jest prawie dwuipółgodzinny film, który bez ustanku trzymał mnie w napięciu, pomimo tak powoli, wydawać by się mogło toczącej fabuły ? Wątpię, a jeżeli jest, to napisz mi tytuł w komentarzu poniżej, bardzo chętnie obejrzę, serio !

Drugą sprawą jest, że ten film naprawdę daje do myślenia. Ciężko mi trochę opisać  w jaki sposób to robi, bez spojlerów, tak więc jeżeli zamierzasz obejrzeć ten film, zrób to teraz, a potem wróć do ponownego czytania tego bloga. Chodzi o to, że życie Kevina wraz z przeprowadzką do Nowego Yorku zamienia się w koszmar. Można przy tym pomyśleć, że wszystkiemu winien jest Milton, czyli Szatan. Jednakże podczas finałowej sceny możemy zobaczyć, że Kevin miał nad wszystkim pełną kontrolę. Klientami głównego bohatera byli ludzie, którzy bezsprzecznie byli sprawcami swoich zbrodniczych czynów, o czym Lomax doskonale wiedział, mimo tego postanowił ich bronić, i tak naprawdę wypuszczał na wolność przestępców. Nad tym, że jego żona przez samotność powoli popadała w depresję, a potem w obłęd także miał pełną kontrolę, bo przecież widział jak wygląda sytuacja i spokojnie mógł rzucić pracę i wyjechać do z powrotem do rodzinnego miasteczka, jednakże nie zrobił tego z powodu swojej niepohamowanej żądzy pieniędzy, co w rezultacie doprowadziło do śmierci Mary Ann, czyli jego żony. Rola szatana oczywiście odegrał tutaj znaczącą rolę, ale Kevin mógł temu zapobiec. Do czego zmierzam ? Nie jestem religijną osobą, lecz jeżeli faktycznie naszymi czynami coś kieruje, robi to wyłącznie nasza wolna wola, czyli my sami. Bo coś, co z pozoru wydawać by się mogło po prostu delikatną pokusą, chęcią dodatkowego zarobku, małym "skokiem w bok", rezultat tego może być nieprzewidziany w skutkach, ot, taki efekt motyla...

I choć końcówkę filmu na pewno dałoby się poprowadzić inaczej, bardziej sensownie, ewentualnie skończyć film w lepszym momencie, ta jednak satysfakcjonuje. Wszystko lepsze od tego, niż gdy dowiadujemy się, że Główny Zły nadal żyje i będzie kolejna część kolejnej nędznej części Piły czy też innego Jasona Voorhesa ;) I tak, wiem że nie wszystkie nowe produkcje są słabe, ale nadal 95% to niestety mniej lub bardziej, ale gnioty. To tyle z dzisiejszych przemyśleń, jeżeli masz swoje, zapraszam do komentowania. A jeżeli chcesz więcej fajnych, horrorów/thrillerów, to polecam japońską wersję "The Ring", jeżeli chodzi o motyw Diabła, to pierwsze co przychodzi mi na myśl do "Omen" z 1976 i "Omen 2" z 1978, i niech Cię nie przerazi data wydania, bo film straszy tak samo :) Z nowszych, gorąco polecam "Szósty zmysł". To tyle co przychodzi mi na myśl na ten moment, może kiedyś napiszę coś więcej o horrorach, kto wie. A na dzisiaj to tyle, zachęcam do pokazywania mojego blogaska znajomym, udostępniania co łaska i komentowania. Miłego dnia i do następnego.

piątek, 17 lipca 2015

Recenzja: "Ant-Man"

Cholera, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że swoją młodość przeżywam właśnie w takich czasach, gdzie kilka razy do roku do kin wchodzi tyle świetnych produkcji. I to już nie chodzi o filmy Marvel'a, ale przecież zbliża się Batman vs. Superman, nowe Star Wars, Suicide Squad, Civil War i wiele, wiele innych produkcji, niekoniecznie bazujących na komiksach, o których zapomniałem. A jako że jest 2:53 w nocy, musicie mi to wybaczyć. Już nawet same trailery produkcji są małymi dziełami sztuki, jak choćby zwiastun BvS (LINK).


Ale wracając do tematu. Tak, jestem świeżo po premierze "Ant-Mana", który premierę miał dzisiaj (a właściwie wczoraj...). I nie wiem, czy w Polsce ekranizacje komiksów cieszą się małą popularnością, ale jak na dzień premiery filmu, na seans o 20:15 przyszło może z 10 osób. No dobra, może większość woli iść na imprezę z kolegami, albo po prostu perspektywa obejrzenia filmu o Człowieku-Mrówce nie za bardzo do nich przemawia. Nieważne.

"Ant-Man" to swoiste wprowadzenie do postaci nowego ekranowego superbohatera Marvel'a.
Ok, filmy, które chcą przedstawić jakąś postać po raz pierwszy szczególnie ciekawe nie są (patrz: pierwszy Thor albo Kapitan Ameryka), to choć na Ant-Manie było odczuć, że film jest mocno nastawiony na pokazanie co potrafi nasz superbohater, na brak akcji narzekać nie można.
Fabuła filmu jest bardzo ciekawa, zwłaszcza dla tych, którzy o Ant-Mana dowiedzieli się wraz z jego premierą. Marvel nawet nie stara się ukrywać, że w "Ant-Manie" chodzi o rozrywkę. Jest pełno humoru (całkiem udanego), gagów, a sama postać Scott'a Langa jest zabawna i widać że aktor grający tą postać świetnie czuje się w swojej roli. Humor jest jednak inny niż przy postaci Tony'ego Starka, bo nie uświadczymy tutaj ciętych ripost, które w "Iron Manie" z czasem zaczęły mnie delikatnie męczyć. Pod tym względem porównałbym ten film do "Strażników Galaktyki", choć SG w moim odczuciu byli porażką i jednym z najgorszych filmów jakie wypuścił Marvel. Ale o tym może kiedy indziej...

Krótko mówiąc: jest akcja, humor, wybuchy i GENIALNE efekty specjalne. To, jak zrealizowane zostało zmniejszanie się głównego bohatera (scena w wannie!) do rozmiarów mrówki jest niesamowite. Sama interakcja z "żywymi" mrówkami sprawia wrażenie jakby postać naprawdę z nimi współpracowała. I choć wiadomo że to wszystko praca na green screenie, to po prostu trzeba zobaczyć !
Pod względem efektów specjalnych; moim zdaniem wyprzedza "Avengersów" o dwie długości, głównie ze względu na pomysłowość.


No i muzyka ! Nie ma tutaj aż tylu typowych, podniosłych motywów muzycznych znanych z "Avangers" czy innych "Thorów", usłyszymy natomiast dynamiczną i przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową. Na tyle przyjemną i przede wszystkim wpadającą w ucho, że chętnie posłucham jej w osobnym soundtracku.

Jedyną wadą "Ant-Mana" jest to, że gdy widziałeś zwiastuny (a jest ich mnóstwo...) to tak naprawdę widziałeś 3/4 filmu i po prostu wiesz czego się spodziewać. Gdy wszyscy ludzie na sali się śmiali, ja tylko głupio się uśmiechałem, bo widziałem to wszystko na trailerze. I serio, jeżeli oglądacie filmy Marvel'a, nie polecam oglądania zwiastunów, bo to po prostu psuje zabawę z późniejszego wyjścia do kina. Aha, szkoda też że twórcy nie zdecydowali się pokazać tego, jak Ant-Man się powiększa, bo to też jego "supermoc". Pozostaje czekać na jego występ w drużynie Mścicieli ;)

Moja pierwsza reakcja na to, gdy ogłoszono że powstanie film o Człowieku-Mrówce była, delikatnie mówiąc, dosyć negatywna i cała koncepcja tego superherosa wydawała mi się kiepska i zbyt nudna żeby mogło się to udać. Z upływem czasu (i z paroma zwiastunami) powoli jednak zmieniałem zdanie, aż w końcu poszedłem na film, z którego seansu z sali wychodziłem z "bananem" na twarzy.
Każdy superbohater, nie ważne jak głupia by była jego idea, który potrafi skopać tyłek Avengersowi jest ciekawą postacią ! :D

Zachęcam do odwiedzenia kina nie tylko fanów komiksów, bo jeżeli lubisz dobre filmy akcji, to na pewno nie będziesz niezadowolony, gwarantuje Ci to ! Tymczasem na dzisiaj to wszystko, bo prawie zasypiam :) Zachęcam do "lajkowania" mojego bloga i odwiedzania go na bieżąco po więcej ;) Miłego dnia !

poniedziałek, 6 lipca 2015

Niefortunnie

Witaj :) Zbieram się już na te pisanie 2 dni, ale ten upał...
Nawet, gdy miałem jakiś pomysł, żeby o czymś napisać, to od razu go traciłem...

Zdarza się.

No, ale o tym, o czym dzisiaj napiszę, powinieneś drogi czytelniku, zwłaszcza jeżeli jesteś Czytelnikiem książek, się zainteresować.

No bo co, gdybym Ci powiedział, że istnieje seria książek lepsza od Harry'ego Pottera ? Mroczna, dojrzalsza, dołująca, szara w swoim przebiegu, opowiadająca praktycznie o samych nieszczęściach, a jednak tak bardzo kolorowa w opisie wydarzeń ? No dobra, przyznaję, może nie powinienem porównywać tych dwóch serii, bo są o zgoła odmiennej tematyce, ale gdy je czytałem, o ile dobrze pamiętam w naszym kraju serie ukazywały się albo jednocześnie, albo Harry był ciut wcześniej. Niemniej jednak, mówi się o "Serii..." jako o największym "rywalu" książek Pani Rowling.

Przedstawiam Ci Serię Niefortunnych Zdarzeń. Sygnowana przez Lemony Snicketa, czyli w rzeczywistości Daniela Handlera, amerykańskiego pisarza, który napisał jedną z najlepszy serii książek mojego dzieciństwa. Ale nie, nie obawiajcie się, książka bynajmniej nie jest przeznaczona dzieciom. A przynajmniej nie tym, którzy dopiero co nauczyli się pisać. Ba, gdybym wiedział, że chociażby trzynastoletni dzieciak ma nie do końca dobrze rozwiniętej wyobraźni do przeczytania tych książek, raczej ich bym mu nie polecił. Ale do rzeczy...

Seria Niefortunnych Zdarzeń opowiada historię trojga rodzeństwa, Wioletki, Klausa i Słoneczka Baudelaire. Pech (?) chciał, że ich rodzice giną w pożarze który trawi ich dom. Po tych tragicznych wydarzeniach, trafiają w ręce prawnuka kuzyna pradziadka swojego ojca, czyli Hrabiego Olafa.
Krótko mówiąc, Hrabia nie za bardzo przepada za trójką bohaterów, i postanawia uprzykrzać im życie na każdym kroku, aby w ostateczności ich zabić, po czym zgarnąć ich cały majątek, pozostawiony przez ich rodziców.

Seria liczy sobie trzynaście tomów, powiesz więc: no i co, Hrabia goni ich przez cały czas, niczym jakaś wersja Toma i Jerry'ego z piekła rodem ? Otóż nie. W każdym (prawie) tomie powieści, Hrabia niczym kameleon po RedBullu zmienia swoje oblicze, praktycznie nie do poznania. Do tego oczywiście ściga rodzeństwo przez wiele miejsc, doprowadzając do coraz to gorszych "zbiegów okoliczności", oraz przyczyniając się do śmierci tudzież zniechęcenia epizodycznych opiekunów trójki protagonistów. Przez cały czas jednak, starają się oni rozwiązać zagadkę tajemniczego skrótu W.Z.S....

Tyle o fabule, której to z resztą pamiętam tylko skrawki, ponieważ (przy pomocy Wikipedii) dowiedziałem się, że ową powieść czytałem gdzieś w 2005 roku, czyli mając 10 lat. Przez kolejne 10 lat mojego życia niestety zapomniałem wiele niesamowitych przygód przedstawionych w tych książkach, a sam obiekt nostalgii znajduje się w bliżej nieokreślonej lokalizacji. Książki przepadły jak kamień w wodę :( Niefortunnie...


Niemniej jednak nadzieje (oraz pomysł na ten post) powróciły, albowiem oto wspaniałomyślny NETFLIX opublikował TEN TRAILER (kliknij w to na żółto).

Ciarki i niesamowita ekscytacja owładnęła moi, bo w końcu przypomnę sobie o co chodziło w poszczególnych epizodach :D Mam tylko nadzieję, że to nie fanowski trailer, tak jak mówią niektórzy...

Ciebie natomiast, fanie książki, bo zakładam (i mam nadzieję) że nim jesteś, zachęcam do przejścia się do najbliższej, lub nawet tej dalszej biblioteki i wypożyczenie sobie książki pt. "Seria Niefortunnych Zdarzeń: Przykry początek". Sam z resztą chyba to zrobię.
I GWARANTUJĘ Ci, że skończysz czytanie dopiero na 13. tomie !

A fanów filmów zachęcam do zapoznania się z filmem, który po prostu nosi tytuł "Seria Niefortunnych Zdarzeń". Zachęcę Cię tym, że rolę Hrabiego Olafa gra nie kto inny a sam Jim Carrey, który jest oczywiście fenomenalny w swojej roli. Film przedstawia mniej więcej wydarzenia z pierwszych trzech książek i jest godny polecenia, aczkolwiek powtórzę zwrot, który fani książek mają w zwyczaju mówić "film jest słabszy od książki".


Mało rzeczy wspominam tak dobrze, jak wyprawy z moim Tatą do sklepu po kolejną część książki, którą potem z zapałem pochłaniałem w kilkanaście godzin, rozkoszując się każdą stroną przygód.
Jednocześnie chciałbym z całego serca podziękować mojemu Tacie za to, że zaraził mnie pasją do czytania, która pomimo tego, że ostatnio trochę zanikła, nadal we mnie siedzi i nie pozwala sobie odejść :)

Aż się łezka w oku kręci...

Polecam i zapraszam do śledzenia mojego blogaska i udostępniania co łaska !
Jak tylko przeczytam następną książkę S. Kinga, na pewno ją zrecenzuję.

Miłego dnia :)

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Tęczowa rewolucja

Witam, długo nie było postu, bo nie było o czym pisać. Nadal oglądam Dextera, gram w gry, z tym że jeszcze więcej z racji tego że są wakacje. Generalnie nie piszę na drażliwe tematy takie jak np. polityka, religia. W obydwie rzeczy nie wierzę. Ale to co ostatnio się wydarzyło po prostu wywołuje we mnie zbyt dużo emocji, których już dłużej w sobie trzymać nie mogę, a mam przeczucie że niektórzy ludzie, którzy mnie znają są ciekawi jakie jest na ten temat moje zdanie. A może nie. Obojętnie. Tym postem chce jednak wyrazić sprzeciw, bo w moim przekonaniu z im większą falą sprzeciwu zderzy się ta "idea" tym lepiej.


Jeżeli jeszcze nie wiesz, mówię tutaj o legalizowaniu zwiazków homoseksualnych. Pewnie nie napisałbym o tym, gdyby nie to, że prawa dla gejów i lesbijek zostały wprowadzone w jednym z najbardziej, jak by się mogło wydawać cywilizowanych krajów tego świata, Stanach Zjednoczonych.
Niestety, w dzisiejszych czasach słowo "cywilizacja" przestaje oznaczać rozwój, a raczej upadek. 


Jestem przeciwko prawom dla gejów i lesbijek. Tym bardziej dla tych pajaców paradujących na ulicach. Uważam, że tacy ludzie są w pewien sposób "wadliwi" psychicznie. Ktoś kiedyś musiał być bardzo znudzony swoim życiem seksualnym i nagle wpadł na pomysł, dlaczego by nie przelecieć innego kolesia. Tak również narodziły się inne przypadki, w większości kończące się na -filia. Tylko dlaczego homoseksualizm staramy się na siłę "tolerować" ? Czy naprawdę geje potrzebują praw, żeby uprawiać seks z innym facetem ? Te zjawisko jest wbrew naturze i tokowi ewolucji człowieka. Aby dać życie innemu człowiekowi, potrzebna jest kobieta i mężczyzna, tak od tysięcy lat rodzą się ludzie, w ten sposób dajemy nowe życie i uzupełniamy tą pustkę po osobach zmarłych. Do czego więc prowadzą związki homoseksualne ? Z połączenia kobieta + kobieta nie będzie dzieci. No dobra, będą, ale do tego potrzebne jest MĘSKI zarodek. To samo, a nawet gorzej jest w przypadku, gdy w parę zwiążą się mężczyzna z mężczyzną. Zero dzieci. 
Wiadomo, są domy dziecka, jest adopcja. Być może w rodzinie z dwoma szczęśliwymi tatusiami dziecko będzie miało się lepiej, niż gdyby miało wylądować na ulicy, lub żyć z ojcem alkoholikiem i matką którą obchodzą tylko inni faceci. Ale co, gdy w zdrowym, normalnym społeczeństwie takie dziecko opowie swoim rówieśnikom, że jego tata ma na imię Zbyszek, a "mama" Piotrek ? Sam to sobie zobrazuj, weź jeszcze pod uwagę, jakie są współcześnie dzieci/młodzież, które mają dostęp do Internetu, który wręcz emanuje nienawiścią (której oczywiście nie popieram) do gejów i lezbijek. 


I tutaj przechodzimy do nowego "trendu", czyli wstawianie "tęczowego" filtru na swoje zdjęcie profilowe. Idealnie ujął to popularny (i zabawny, co jest rzadkością na dzisiejszym Internecie) YouTuber Dakann. Po pierwsze, prawa te wprowadzono za oceanem, czyli w miejscu, które widziałeś co najwyżej na filmach, oraz które ma się do polski nijak. Pewnie śmiałeś się, gdy ktoś wstawiał sobie na profilówkę zdjęcie partii JKM, albo, co na pewno uważasz za żałosne, ustawianie sobie na zdjęcie ulubionej postaci z anime albo jakiejś bajki. Taka osoba na pewno jest zdziecinniała i nie ma życia. Wiesz co ? Ty, mając tęczowy filtr, wcale nie jesteś inny. To, że tak zrobisz, tylko pogorszy sytuacje jeżeli chodzi o ustalenie praw dla związków partnerskich, bo sprawa nabiera znaczenia medialnego, czegoś w rodzaju "widzimisię" społeczeństwa, na co politycy patrzą raczej niezbyt przychylnie, zwłaszcza w tym kraju, nie sądzisz ? Następnym razem zanim zrobisz coś, co robią "wszyscy", pomyśl, czy to ma sens, a co najważniejsze czy faktycznie tyczy się CIEBIE. 


Ale dobra, bo pewnie i tak już mnie nienawidzisz i uważasz że jestem ograniczonym chamem. 
Żeby było jasne. Jeżeli ktoś lubi robić to z przedstawicielem swojej własnej płci, ok ! Ja ci do łóżka nie będę zaglądać, ale rób to w SWOIM DOMU, a nie pokazuj tego na ulicy małym dzieciom, które może chcą same dokonać wyboru i stworzyć NORMALNY związek, z którego będą dzieci. Sam osobiście chce kiedyś wychować swoje dziecko i każdą osobę, która próbowałaby wciskać swoje przekonania mojemu dziecku, czy to bycie gejem/lesbijką, czy to narzucanie swojej religii, poprosiłbym grzecznie, żeby zeszła mojej latorośli z widoku.


Kolejnym problem narodzi się, gdy do toku edukacji najmłodszych dzieci wejdzie jakaś chora ustawa, pt. "zmieńmy dziecku płeć". Sprawa jest prosta. Moje dziecko urodziło się chłopcem i chłopcem pozostanie. Ktoś, kto zmienia swoją płeć, jest wynaturzeniem i do końca zdrowy psychicznie nie jest, nie ma ku temu żadnych wątpliwości, natomiast gdy taka osoba narzuca swoje chore przekonania dzieciom, wtedy jest już bardzo źle. Ale mam nadzieję że to tylko spekulacje i plan ten nigdy nie wejdzie w życie. Może mówienie tutaj o ingerencji w dalszy rozwój ludzkości na świecie jest raczej mową science-fiction, ale lepiej rozwiązać problem w zarodku. 


"Miłość zawsze wygrywa", takie jest hasło, które pojawiło się wraz z ustaleniem praw dla homoseksualistów w USA. Ale czy faktycznie miłość przegrałaby, gdyby zabroniono im tych praw ? 


Tyle ode mnie na dzisiaj, zapraszam do komentowania, jeżeli czujesz taką potrzebę, mam tylko jedną zasadę - zachowanie kultury osobistej. Niedługo postaram się napisać kolejne minirecenzje seriali, które oglądam. Może nawet wyrobię się w tym tygodniu, zobaczymy :) Tymczasem życzę miłego dnia i do następnego !


poniedziałek, 25 maja 2015

Recenzja: Dexter (Sezon 1)

Hej ! Dzisiaj zdecydowałem się napisać coś w ludzkich godzinach, bo przemyślałem sobie temat w drodze ze sklepu :D W sumie to i tak już zapowiedziałem ostatnio w ramach postu o Avengers 2 o czym będę dzisiaj pisać, a mianowicie o serialu Dexter. A dokładnie o pierwszym sezonie serii, bo dopiero wczoraj dokończyłem go oglądać. Chciałem jeszcze tylko dodać, że jak zauważyłeś piszę sporo recenzji, a to dlatego że pisze mi się je bardzo przyjemnie i swobodnie, tak więc możesz się ich spodziewać więcej w przyszłości. Oczywiście jak tylko trafi się coś ciekawego niezwiązanego z serialami, to nie omieszkam o tym napisać. Wiem, że wczoraj były wybory, ale tematu polityki staram się unikać, bo po pierwsze nie jest on dla mnie ciekawy, ani nie uważam też, że posiadam wystarczająco wiedzy żeby pisać na ten temat. To tyle w ramach wstępniaka, jedziemy z Dexterem.


Zaznaczam jeszcze raz, że mowa będzie o pierwszym sezonie owego serialu, postaram się pisać bez większych spojlerów, jako że moim celem jest zachęcenie Ciebie do obejrzenia tego serialu, a spojlery zbytnio w tym nie pomagają. Będą tylko informacje które możecie wyczytać na IMDB, Filmwebie itp.

Dexter Morgan pracuje jako specjalista ds. krwi w wydziale kryminalnym w Miami. Dex jest wzorowym pracownikiem, chłopakiem swojej dziewczyny Rity, oraz troskliwym bratem swojej przyszywanej siostry Debry. W wyniku mrocznych wydarzeń z jego dzieciństwa, w jego psychice zachodzą nieodwracalne zmiany. Dexter ma trudności z okazywaniem ludzkich uczuć, miłości, smutku, radości i innych emocji, które przejawia normalny człowiek. Tytułowy bohater ma jednak jedną, niepohamowaną rządzę: musi mordować. Nie realizuje jednak swojej chorej fascynacji na niewinnych osobach, zabija tylko tych, którzy na to zasługują, czyli morderców, gwałcicieli i innych zwyrodnialców. Robi to oczywiście w tajemnicy przed wszystkimi...


Pewnego dnia w pracy, Dexter ma okazję doświadczyć czegoś, co zmienia diametralnie jego spojrzenie na zabijanie ludzi. Bada on przypadek morderstwa, który według niego staje się pewnego rodzaju sztuką: ciało pokrojone na części, lecz pozostawione bez ani grama krwi. Zaskoczony metodami tajemniczego mordercy, zaczyna własne dochodzenie aby dowiedzieć się, kim jest owy nieznajomy. Jego ciekawość wzmaga się z momentem, gdy okazuje się że "kolega z fachu" zostawia ślady, które mają być próbą komunikacji z Dexterem oraz rodzajem zabawy pomiędzy nimi.


Nic więcej o fabule pierwszego sezonu nie napiszę, ponieważ musiałbym rzucać spojlerami.
W moim dosyć już zaawansowanym "stadium" bycia fanem seriali, Dexter to moje drugie zetknięcie się z serialem kryminalnym. Pierwszym był CSI: Miami, i choć dla większości może się on wydawać czasami zbyt skomplikowany, głęboko wchodzący w strukturę kryminalistyki, to Dexter nie dość, że jest o wiele bardziej przystępniejszym serialem, to tak naprawdę skupia się na czymś innym niż na samych zbrodniach. W Dexterze chodzi głównie o przygody głównego bohatera, zgłębianie sekretów jego zawiłej psychiki i obserwowanie jak radzi sobie on w jego podwójnym życiu. To, jak przedstawiony jest główny bohater w tym serialu jest istnym majstersztykiem, jest to chyba jedna z najlepiej wykreowanych postaci ze wszystkich seriali jakie oglądałem i mówię to z pełnym przekonaniem. Jego po prostu nie da się nie lubić, ja polubiłem go szczególnie, bo jestem fanem "psycholi" w serialach :) Osobiście stawiam go w pierwszej trójce serialowych/filmowych psychopatów razem z Patrickiem Batemanem z American Psycho i Louisem Bloomem z Wolnego Strzelca (Cholera... zapomniałem napisać recenzji tego filmu :( Obiecuję nadrobić zaległości!). Jednocześnie poprzednie zdanie niech stanie się wyznacznikiem jakości, jaką ma serial Dexter, oraz zachętą do obejrzenia tegoż serialu, zwłaszcza, jeżeli lubisz takie klimaty ;)


Oprócz głównego wątku fabularnego opartego na głównej postaci, możemy oglądać szereg świetnie napisanych wątków pobocznych. Poznajemy niestabilne relacje Dextera z jego trochę szaloną, siostrą Debrą, która jest jednocześnie jego koleżanką z pracy, a której troskliwy brat pomaga we wspinaniu się na wyższe szczeble kariery w policji. Ciekawą postacią jest także Angel, latynoski policjant i dobry kolega Dextera oraz sierżant James Doakes, twardy, czarnoskóry glina, który nie ukrywa niechęci do speca od krwi z wydziału i podejrzewa go o ukrywanie jakiegoś sekretu...
Tego ostatniego możecie z resztą znać z mema "Surprise, motherfucker" ;)


Z minusów serialu początkowo była dla mnie dziewczyna Dextera, Rita, która na początku sezonu była zbyt flegmatyczną i nieciekawą postacią, lecz razem z postępem w fabule jej postać zaczyna być bardziej interesująca. Poza tym jednak żądnych większych wad serial nie posiada, choć miałem mieszane uczucia co do zakończenia sezonu, bo nie każdemu może się on podobać, mnie pasowało. Dodatkowo dochodzą genialne zdjęcia i muzyka. Soundtracku można słuchać osobno w autobusie, bo jest po prostu świetny. Cała sceneria serialu, czyli Miami jest po prostu boska, kolorowa, pogodna, pomimo mrocznej historii przedstawionej w odcinkach, co automatycznie kasuje wszystkie minusy serialu :D Wrażenie podnosi tylko moja fascynacja Stanami, ale nawet bez tego Miami z serialu to miasto, w którym chce się żyć. Oczywiście bezpiecznie...

Mam nadzieję, że recenzja zachęciła Cię do zapoznania się z tematem, fabularnie serial świetnie trzyma się kupy jako jedna opowieść, po której niekoniecznie musimy kontynuować oglądanie, bo nie ma tutaj żadnych znacznych niedopowiedzeń. Pierwszy sezon Dextera gorąco polecam, nie wiem jak z następnymi, bo doszły mnie słuchy że nie każdy trzyma poziom. Niemniej jednak od dzisiaj zabieram się za oglądanie drugiego sezonu :) Jeżeli chcesz, żebym napisał podobną recenzję, ale o 2. sezonie, pisz w komentarzach, to samo tyczy się jakichkolwiek pytań. Na wszystkie chętnie odpowiem. Tymczasem dzięki za poświęcony czas i do następnego !