piątek, 17 lipca 2015

Recenzja: "Ant-Man"

Cholera, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że swoją młodość przeżywam właśnie w takich czasach, gdzie kilka razy do roku do kin wchodzi tyle świetnych produkcji. I to już nie chodzi o filmy Marvel'a, ale przecież zbliża się Batman vs. Superman, nowe Star Wars, Suicide Squad, Civil War i wiele, wiele innych produkcji, niekoniecznie bazujących na komiksach, o których zapomniałem. A jako że jest 2:53 w nocy, musicie mi to wybaczyć. Już nawet same trailery produkcji są małymi dziełami sztuki, jak choćby zwiastun BvS (LINK).


Ale wracając do tematu. Tak, jestem świeżo po premierze "Ant-Mana", który premierę miał dzisiaj (a właściwie wczoraj...). I nie wiem, czy w Polsce ekranizacje komiksów cieszą się małą popularnością, ale jak na dzień premiery filmu, na seans o 20:15 przyszło może z 10 osób. No dobra, może większość woli iść na imprezę z kolegami, albo po prostu perspektywa obejrzenia filmu o Człowieku-Mrówce nie za bardzo do nich przemawia. Nieważne.

"Ant-Man" to swoiste wprowadzenie do postaci nowego ekranowego superbohatera Marvel'a.
Ok, filmy, które chcą przedstawić jakąś postać po raz pierwszy szczególnie ciekawe nie są (patrz: pierwszy Thor albo Kapitan Ameryka), to choć na Ant-Manie było odczuć, że film jest mocno nastawiony na pokazanie co potrafi nasz superbohater, na brak akcji narzekać nie można.
Fabuła filmu jest bardzo ciekawa, zwłaszcza dla tych, którzy o Ant-Mana dowiedzieli się wraz z jego premierą. Marvel nawet nie stara się ukrywać, że w "Ant-Manie" chodzi o rozrywkę. Jest pełno humoru (całkiem udanego), gagów, a sama postać Scott'a Langa jest zabawna i widać że aktor grający tą postać świetnie czuje się w swojej roli. Humor jest jednak inny niż przy postaci Tony'ego Starka, bo nie uświadczymy tutaj ciętych ripost, które w "Iron Manie" z czasem zaczęły mnie delikatnie męczyć. Pod tym względem porównałbym ten film do "Strażników Galaktyki", choć SG w moim odczuciu byli porażką i jednym z najgorszych filmów jakie wypuścił Marvel. Ale o tym może kiedy indziej...

Krótko mówiąc: jest akcja, humor, wybuchy i GENIALNE efekty specjalne. To, jak zrealizowane zostało zmniejszanie się głównego bohatera (scena w wannie!) do rozmiarów mrówki jest niesamowite. Sama interakcja z "żywymi" mrówkami sprawia wrażenie jakby postać naprawdę z nimi współpracowała. I choć wiadomo że to wszystko praca na green screenie, to po prostu trzeba zobaczyć !
Pod względem efektów specjalnych; moim zdaniem wyprzedza "Avengersów" o dwie długości, głównie ze względu na pomysłowość.


No i muzyka ! Nie ma tutaj aż tylu typowych, podniosłych motywów muzycznych znanych z "Avangers" czy innych "Thorów", usłyszymy natomiast dynamiczną i przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową. Na tyle przyjemną i przede wszystkim wpadającą w ucho, że chętnie posłucham jej w osobnym soundtracku.

Jedyną wadą "Ant-Mana" jest to, że gdy widziałeś zwiastuny (a jest ich mnóstwo...) to tak naprawdę widziałeś 3/4 filmu i po prostu wiesz czego się spodziewać. Gdy wszyscy ludzie na sali się śmiali, ja tylko głupio się uśmiechałem, bo widziałem to wszystko na trailerze. I serio, jeżeli oglądacie filmy Marvel'a, nie polecam oglądania zwiastunów, bo to po prostu psuje zabawę z późniejszego wyjścia do kina. Aha, szkoda też że twórcy nie zdecydowali się pokazać tego, jak Ant-Man się powiększa, bo to też jego "supermoc". Pozostaje czekać na jego występ w drużynie Mścicieli ;)

Moja pierwsza reakcja na to, gdy ogłoszono że powstanie film o Człowieku-Mrówce była, delikatnie mówiąc, dosyć negatywna i cała koncepcja tego superherosa wydawała mi się kiepska i zbyt nudna żeby mogło się to udać. Z upływem czasu (i z paroma zwiastunami) powoli jednak zmieniałem zdanie, aż w końcu poszedłem na film, z którego seansu z sali wychodziłem z "bananem" na twarzy.
Każdy superbohater, nie ważne jak głupia by była jego idea, który potrafi skopać tyłek Avengersowi jest ciekawą postacią ! :D

Zachęcam do odwiedzenia kina nie tylko fanów komiksów, bo jeżeli lubisz dobre filmy akcji, to na pewno nie będziesz niezadowolony, gwarantuje Ci to ! Tymczasem na dzisiaj to wszystko, bo prawie zasypiam :) Zachęcam do "lajkowania" mojego bloga i odwiedzania go na bieżąco po więcej ;) Miłego dnia !

poniedziałek, 6 lipca 2015

Niefortunnie

Witaj :) Zbieram się już na te pisanie 2 dni, ale ten upał...
Nawet, gdy miałem jakiś pomysł, żeby o czymś napisać, to od razu go traciłem...

Zdarza się.

No, ale o tym, o czym dzisiaj napiszę, powinieneś drogi czytelniku, zwłaszcza jeżeli jesteś Czytelnikiem książek, się zainteresować.

No bo co, gdybym Ci powiedział, że istnieje seria książek lepsza od Harry'ego Pottera ? Mroczna, dojrzalsza, dołująca, szara w swoim przebiegu, opowiadająca praktycznie o samych nieszczęściach, a jednak tak bardzo kolorowa w opisie wydarzeń ? No dobra, przyznaję, może nie powinienem porównywać tych dwóch serii, bo są o zgoła odmiennej tematyce, ale gdy je czytałem, o ile dobrze pamiętam w naszym kraju serie ukazywały się albo jednocześnie, albo Harry był ciut wcześniej. Niemniej jednak, mówi się o "Serii..." jako o największym "rywalu" książek Pani Rowling.

Przedstawiam Ci Serię Niefortunnych Zdarzeń. Sygnowana przez Lemony Snicketa, czyli w rzeczywistości Daniela Handlera, amerykańskiego pisarza, który napisał jedną z najlepszy serii książek mojego dzieciństwa. Ale nie, nie obawiajcie się, książka bynajmniej nie jest przeznaczona dzieciom. A przynajmniej nie tym, którzy dopiero co nauczyli się pisać. Ba, gdybym wiedział, że chociażby trzynastoletni dzieciak ma nie do końca dobrze rozwiniętej wyobraźni do przeczytania tych książek, raczej ich bym mu nie polecił. Ale do rzeczy...

Seria Niefortunnych Zdarzeń opowiada historię trojga rodzeństwa, Wioletki, Klausa i Słoneczka Baudelaire. Pech (?) chciał, że ich rodzice giną w pożarze który trawi ich dom. Po tych tragicznych wydarzeniach, trafiają w ręce prawnuka kuzyna pradziadka swojego ojca, czyli Hrabiego Olafa.
Krótko mówiąc, Hrabia nie za bardzo przepada za trójką bohaterów, i postanawia uprzykrzać im życie na każdym kroku, aby w ostateczności ich zabić, po czym zgarnąć ich cały majątek, pozostawiony przez ich rodziców.

Seria liczy sobie trzynaście tomów, powiesz więc: no i co, Hrabia goni ich przez cały czas, niczym jakaś wersja Toma i Jerry'ego z piekła rodem ? Otóż nie. W każdym (prawie) tomie powieści, Hrabia niczym kameleon po RedBullu zmienia swoje oblicze, praktycznie nie do poznania. Do tego oczywiście ściga rodzeństwo przez wiele miejsc, doprowadzając do coraz to gorszych "zbiegów okoliczności", oraz przyczyniając się do śmierci tudzież zniechęcenia epizodycznych opiekunów trójki protagonistów. Przez cały czas jednak, starają się oni rozwiązać zagadkę tajemniczego skrótu W.Z.S....

Tyle o fabule, której to z resztą pamiętam tylko skrawki, ponieważ (przy pomocy Wikipedii) dowiedziałem się, że ową powieść czytałem gdzieś w 2005 roku, czyli mając 10 lat. Przez kolejne 10 lat mojego życia niestety zapomniałem wiele niesamowitych przygód przedstawionych w tych książkach, a sam obiekt nostalgii znajduje się w bliżej nieokreślonej lokalizacji. Książki przepadły jak kamień w wodę :( Niefortunnie...


Niemniej jednak nadzieje (oraz pomysł na ten post) powróciły, albowiem oto wspaniałomyślny NETFLIX opublikował TEN TRAILER (kliknij w to na żółto).

Ciarki i niesamowita ekscytacja owładnęła moi, bo w końcu przypomnę sobie o co chodziło w poszczególnych epizodach :D Mam tylko nadzieję, że to nie fanowski trailer, tak jak mówią niektórzy...

Ciebie natomiast, fanie książki, bo zakładam (i mam nadzieję) że nim jesteś, zachęcam do przejścia się do najbliższej, lub nawet tej dalszej biblioteki i wypożyczenie sobie książki pt. "Seria Niefortunnych Zdarzeń: Przykry początek". Sam z resztą chyba to zrobię.
I GWARANTUJĘ Ci, że skończysz czytanie dopiero na 13. tomie !

A fanów filmów zachęcam do zapoznania się z filmem, który po prostu nosi tytuł "Seria Niefortunnych Zdarzeń". Zachęcę Cię tym, że rolę Hrabiego Olafa gra nie kto inny a sam Jim Carrey, który jest oczywiście fenomenalny w swojej roli. Film przedstawia mniej więcej wydarzenia z pierwszych trzech książek i jest godny polecenia, aczkolwiek powtórzę zwrot, który fani książek mają w zwyczaju mówić "film jest słabszy od książki".


Mało rzeczy wspominam tak dobrze, jak wyprawy z moim Tatą do sklepu po kolejną część książki, którą potem z zapałem pochłaniałem w kilkanaście godzin, rozkoszując się każdą stroną przygód.
Jednocześnie chciałbym z całego serca podziękować mojemu Tacie za to, że zaraził mnie pasją do czytania, która pomimo tego, że ostatnio trochę zanikła, nadal we mnie siedzi i nie pozwala sobie odejść :)

Aż się łezka w oku kręci...

Polecam i zapraszam do śledzenia mojego blogaska i udostępniania co łaska !
Jak tylko przeczytam następną książkę S. Kinga, na pewno ją zrecenzuję.

Miłego dnia :)