No, uczciwie muszę przyznać, że trochę mnie tu nie było :) Ale spokojnie, bez paniki, oto jestem i mam ze sobą najnowszą recenzję ostatniego filmu o Agencie 007, oczywiście mowa tu o Spectre, ale zanim przejdę do meritum, krótki wstęp.
Istnieje dosyć spora szansa na to, że widzisz tego bloga po raz pierwszy, gorąco więc zachęcam do poczytania sobie przy wieczornej herbatce innych blogów, które napisałem gdzieś tam, w niedalekiej przeszłości. Jeżeli Ci się spodoba, zachęcam do podzielenia się moimi tekstami z innymi :) Zapraszam i baw się dobrze !
Nowy epizod o przygodach Jamesa Bonda wbił się do kin z (nieukrywanym z resztą) impetem. A jak wylądował ? W skrócie: nie było to awaryjne lądowanie na rzece Hudson, ale niestety nie obyło się bez małych i większych turbulencji. Nie mogę zaprzeczyć temu, że do kina szedłem nie widząc o filmie nic, nie czytałem żadnych recenzji, otarłem się jedynie o notkę na temat spojlerów zawartych w informacjach o filmie na Wikipedii, ale pomimo pokusy nie googlowałem "Spectre". Jednakże moje nastawienie było ukierunkowane poprzez efektowne trailery, które zapowiadały ciekawą fabułę, z podróżą dookoła świata w gratisie. Szkoda tylko, że ta podróż dookoła świata odbyła się w zdezelowanym rosyjskim samolocie, z ledwo działającą prawą turbiną... Ale dosyć odniesień do samolotów. Jak więc jest z tą fabułą ? Od razu mówię, nie uświadczysz tutaj spojlerów. Z resztą tak naprawdę nie ma czego spojlerować. Niestety. Bo w filmie niewiele się dzieje. Pomijając efektowne strzelaniny, wybuchy, cięte żarciki Jamesa (o których za chwilę), to w moim odczuciu fabuła nie ma w sobie nic, czego nie miałyby inne "Bondy", a nawet jeżeli chodzi o główną intrygę, która na pozór wydawać by się mogła bardzo ciekawa, jest co najwyżej dobrze opowiedziana, a klimatem do Casino Royale nie ma nawet startu. Ach, no i wspomniane wcześniej żarciki 007... Jeżeli miałbym pochwalić ten film za dwie rzeczy, drugą z nich byłby Daniel Craig, który odgrywa swoją rolę, po raz czwarty z resztą, bez zastrzeżeń. Szkoda, że prawdopodobnie po raz ostatni. Co byłoby pierwszą i w moim odczuciu jedną rzeczą, dzięki której ten film jest wyjątkowy i w pewien sposób mnie urzekł ? Są to genialne zdjęcia i lokacje w nich zawarte. Tak jak wspomniałem wcześniej, Agent Jej Królewskiej Mości podróżuje w Spectre właściwie dookoła świata, odwiedzając Meksyk, Austrię, Rzym, Tanger, Marokańskie pustynie oraz oczywiście Londyn. Wszystkie te miejsca zostały sfilmowane w bardzo klimatyczny i barwny sposób, na brak akcji na żadnej z nich także nie można narzekać. Do tego dochodzi świetnie dobrana do wydarzeń na ekranie muzyka, z resztą, główny motyw zaśpiewany przez Sama Smitha to klasa sam w sobie.
Ale do rzeczy, o co chodzi w Spectre ? W skrócie: Po wydarzeniach z poprzednich trzech części, całe MI6 czeka duże zmiany, zarówno jeżeli chodzi o zarząd, jak i o siedzibę, bo przecież jak wiadomo ta została niemalże zrównana z ziemią. Jeżeli chodzi o zarząd, poznajemy nową twarz, czyli Maxa, określanego jednak przez większość filmu jako "C". Pierwszym krokiem ku zmianom jest ogólna, nieprzerwana kontrola nad wszystkimi członkami rządowej organizacji oraz likwidacja stanowiska agentów "00". Bond zostaje odsunięty od wykonywanej służby, zaczyna jednak działać na własną rękę, dowiadując się coraz więcej informacji na temat tytułowej tajemniczej organizacji, która z resztą wspominana była zarówno w Casino Royale, Quantum of Solace jak i Skyfall. I to w zasadzie wszystko co powinieneś wiedzieć, żeby zrozumieć fabułę Spectre, jednakże wskazanym jest zaznajomienie się z trzema poprzednimi częściami, które ogląda się z resztą bardzo przyjemnie, zwłaszcza Casino Royale, które jest w moim osobistym rankingu jednym z najlepszych epizodów o przygodach agenta 007. Polecam.
No dobra, ale skąd wniosek, że w filmie nic się nie dzieje, skoro są zmiany scenografii i akcji też jest dużo ? Film jest do granic możliwości monotonny i usiany kliszami. Nie da się ukryć tego, że główna linia fabularna jest tylko zlepkiem oderwanych kawałków z poprzednich filmów o Bondzie, z tą delikatną różnicą, że "główny zły" jest Szefem Wszystkich Szefów. Gra go Christoph Waltz i z całym szacunkiem do tego Pana i jego poprzednich ról, w tej wypadł co najwyżej średnio. Po prostu nie pasuje mi postać, której każde wypowiedziane zdanie brzmi jak słowa, które można wygrawerować na tablicy pamiątkowej, ewentualnie nagrobku. Trochę przesadzam, ale postać Oberhausera jest do granic przerysowana i stanowi wręcz definicję "tego złego", co niekoniecznie jest ciekawym zabiegiem.
Tak więc porównując Spectre do poprzednich epizodów, można pokusić się o stwierdzenie, że jest monotonnie. Ale czyż nie o to właśnie chodzi we wszystkich filmach opartych o prozę Iana Fleminga ?
Ale żeby nie było: nie krytykuję tego filmu dlatego, że jest zły, a dlatego, że jest "tylko" dobry. Nie znajdziemy tutaj wyszukanej, skomplikowanej i wielowątkowej intrygi rodem z książek Toma Clancy'ego. Film ten ma nam dostarczyć zabawy bez wysilania szarych komórek i robi to w świetny sposób, zawiedziesz się delikatnie tylko wtedy, jeżeli oczekiwałeś od Spectre czegoś więcej, tak jak ja.
To tyle, jeżeli chodzi o Spectre, jeśli podobała Ci się recenzja, byłbym wdzięczny o udostępnienie. Do kina wchodzi niedługo siódmy epizod Gwiezdnych Wojen, więc jeżeli szukasz recenzji z pierwszej ręki, wiesz gdzie je znajdziesz ;) Dzięki za poświęcony czas, do następnego !


